Ciekawe teksty

Do bierzmowanych – Papież Benedykt XVI 

Sakrament na pożegnanie? A może doskonała okazja, by świadomie powiedzieć Bogu «tak»? Przypominamy skierowane do bierzmowanych przemówienie Benedykta XVI.

2 czerwca 2012 roku. Na słynnym San Siro w Mediolanie kilkadziesiąt tysięcy kandydatów do bierzmowania oczekiwało Benedykta XVI. W atmosferze święta i radości papież skierował do młodych przemówienie, którego treść chcemy przypomnieć w drugim tygodniu Wielkiego Postu.

Drodzy chłopcy i dziewczęta!

Z wielką radością spotykam się z wami przy okazji mojej wizyty w waszym mieście. Dziś jesteście najważniejsi na tym słynnym stadionie piłkarskim! Witam waszego arcybiskupa, kard. Angela Scolę, i dziękuję mu za skierowane do mnie słowa. Dziękuję także ks. Samuelowi Marellemu. Witam waszego przyjaciela, który w imieniu was wszystkich mnie powitał. Z radością witam wikariuszy biskupich, którzy w imieniu arcybiskupa udzielili wam lub udzielą sakramentu bierzmowania. Szczególne podziękowania składam Fundacji Mediolańskich Oratoriów, która zorganizowała to spotkanie, waszym kapłanom, wszystkim katechetom, wychowawcom, ojcom i matkom chrzestnym oraz wszystkim, którzy w poszczególnych wspólnotach parafialnych towarzyszyli wam w drodze i dawali świadectwo wiary w Jezusa, który umarł i zmartwychwstał, i żyje.

Wy, drodzy chłopcy i dziewczęta, przygotowujecie się do przyjęcia sakramentu bierzmowania lub niedawno go otrzymaliście. Wiem, że zrealizowaliście dobry program formacyjny, który w tym roku miał tytuł «Spektakl Ducha». Wspomagani tym wieloetapowym programem, nauczyliście się rozpoznawać wspaniałe rzeczy, których Duch Święty dokonał i dokonuje w waszym życiu i w tych wszystkich, którzy mówią «tak» Ewangelii Jezusa Chrystusa. Odkryliście wielką wartość chrztu, pierwszego z sakramentów, bramy wprowadzającej do życia chrześcijańskiego. Otrzymaliście go dzięki waszym rodzicom, którzy wraz z rodzicami chrzestnymi w waszym imieniu wyznali wiarę w Boga i zobowiązali się do wychowywania was w wierze. Była to dla was — podobnie jak i dla mnie, dawno temu! — ogromna łaska. Od tamtej chwili, odrodzeni z wody i Ducha Świętego, weszliście w skład rodziny dzieci Bożych, staliście się chrześcijanami, członkami Kościoła.

Teraz urośliście i sami możecie powiedzieć wasze «tak» Bogu, «tak» dobrowolne i świadome. Sakrament bierzmowania potwierdza chrzest i wylewa na was obficie Ducha Świętego. Teraz wy sami, pełni wdzięczności, możecie przyjąć Jego wielkie dary, które pomagają wam na drodze życia, abyście stali się wiernymi i odważnymi świadkami Jezusa. Dary Ducha Świętego są naprawdę wspaniałe, pozwalają wam kształtować siebie jako chrześcijan, żyć Ewangelią i być aktywnymi członkami wspólnoty. Przypomnę pokrótce te dary, o których najpierw mówi Izajasz, a potem Jezus:

— pierwszym darem jest mądrość, która pozwala wam odkryć, jak dobry i wielki jest Pan, i jak mówi ewangeliczne słowo, czyni wasze życie pełnym smaku, abyście byli, jak powiedział Jezus, «solą ziemi»;

— następnie jest dar rozumu, abyście mogli dogłębnie zrozumieć Słowo Boże i prawdę wiary;

— kolejnym jest dar rady, który was poprowadzi do odkrycia Bożego planu dotyczącego waszego życia, życia każdego z was;

— dar męstwa, aby przezwyciężać pokusy zła i czynić zawsze dobro, nawet jeśli wymaga to poświęceń;

— jest jeszcze dar wiedzy, nie wiedzy w znaczeniu technicznym, tej, którą zdobywa się na uniwersytecie, lecz wiedzy w znaczeniu głębszym, która pozwala odnajdywać w świecie stworzonym znaki, ślady Boga i zrozumieć, że Bóg przemawia w każdym czasie i mówi do mnie, pozwala ożywiać Ewangelią codzienną pracę; umożliwia zrozumienie, że istnieje głębia, i zrozumienie tej głębi, by w ten sposób przydać smaku pracy, nawet tej trudnej;

— kolejnym darem jest dar pobożności, który podtrzymuje w sercu płomień miłości do naszego Ojca w niebie, tak abyśmy się do Niego modlili każdego dnia z ufnością i czułością umiłowanych dzieci; aby nie zapominać o podstawowej rzeczywistości świata i mojego życia: że Bóg jest i że Bóg mnie zna i oczekuje mojej odpowiedzi na Jego plan;

— siódmym i ostatnim jest dar bojaźni Bożej — wcześniej mówiliśmy o lęku; bojaźń Boża nie oznacza lęku przed Bogiem, ale odczuwanie głębokiego szacunku dla Niego, szanowanie Jego woli, która jest prawdziwym zamysłem dla mojego życia i jest drogą, dzięki której życie osobiste i wspólnotowe może być dobre; i dzisiaj, patrząc na wszystkie kryzysy, które trapią świat, widzimy, jak jest ważne, aby każdy respektował tę wolę Boga wpisaną w nasze serca, według której mamy żyć; bojaźń Boża jest zatem pragnieniem czynienia dobra, czynienia prawdy, realizowania woli Bożej.

Drodzy chłopcy i dziewczęta, całe życie chrześcijańskie jest drogą, jest jakby podążaniem w towarzystwie Jezusa ścieżką, która biegnie pod górę — a więc niekiedy bywa trudna, ale wyjście na górę jest przeżyciem bardzo pięknym. Dzięki tym cennym darom wasza przyjaźń z Nim stanie się jeszcze bardziej prawdziwa i bliższa. Karmi się ona nieustannie sakramentem Eucharystii, w którym otrzymujemy Jego Ciało i Krew. Dlatego zachęcam was do radosnego i wiernego uczestniczenia w niedzielnej Mszy św., kiedy cała wspólnota gromadzi się, by się modlić, słuchać Słowa Bożego i uczestniczyć w Ofierze eucharystycznej. Korzystajcie również z sakramentu pokuty, ze spowiedzi: jest on spotkaniem z Jezusem, który przebacza nasze grzechy i pomaga nam czynić dobro; przyjąć dar, rozpoczynać na nowo jest wielkim darem w życiu, wiedzieć, że jestem wolny, że mogę zacząć na nowo, że wszystko zostało przebaczone. Niech nie brakuje także waszej codziennej modlitwy osobistej. Nauczcie się rozmawiać z Panem, otwierajcie przed Nim serce, mówcie Mu o swych radościach i troskach i proście o światło i wsparcie na waszej drodze.

Drodzy przyjaciele, macie szczęście, bo w waszych parafiach istnieją oratoria, wielki dar diecezji mediolańskiej. Oratorium, jak wskazuje sama nazwa, jest miejscem modlitwy, ale także miejscem, gdzie jest się razem w radości wiary, gdzie przeprowadza się katechezy, gdzie można grać, organizuje się działalność służebną i innego rodzaju, gdzie — że tak powiem — można uczyć się żyć. Bądźcie stałymi bywalcami waszego oratorium, aby coraz lepiej poznawać Pana i iść za Nim! Owe siedem darów Ducha Świętego wzrasta właśnie w tej wspólnocie, w której żyje się w prawdzie, z Bogiem. W rodzinie bądźcie posłuszni rodzicom, słuchajcie wskazań, które wam dają, aby tak jak Jezus wzrastać «w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi» (Łk 2, 51-52). Wreszcie, nie bądźcie leniwi, ale bądźcie młodzieżą angażującą się, szczególnie w naukę, mając na uwadze przyszłość życia: to jest wasz codzienny obowiązek i wielka szansa na rozwój i przygotowanie przyszłości. Bądźcie otwarci i wielkoduszni wobec innych, przezwyciężajcie pokusę, by stawiać samych siebie w centrum, ponieważ egoizm jest wrogiem prawdziwej radości. Jeśli odczuwacie teraz piękno należenia do wspólnoty Jezusa, to będziecie mogli także i wy przyczynić się do tego, aby ona wzrastała, i będziecie umieli zaprosić innych, aby się do niej przyłączyli. Pozwólcie mi też powiedzieć wam, że Pan każdego dnia, także dziś, tutaj, wzywa was do rzeczy wielkich. Bądźcie otwarci na to, co wam mówi, a jeśli was wzywa, byście szli za Nim drogą kapłaństwa lub życia konsekrowanego, nie mówcie Mu nie! Byłoby to nagannym lenistwem. Jezus wypełni wam serce na całe życie!

Drodzy chłopcy, drogie dziewczęta, mówię wam stanowczo: dążcie do wzniosłych ideałów, wszyscy mogą osiągnąć te wyżyny, a nie tylko niektórzy! Bądźcie święci! Czy można jednak być świętym w waszym wieku? Odpowiadam: oczywiście! Mówi o tym także wielki święty waszego miasta — Ambroży, w jednym ze swoich dzieł, gdzie pisze: «Każdy wiek jest dojrzały dla Chrystusa» (De virginitate, 40). A przede wszystkim ukazuje to świadectwo wielu świętych, którzy byli waszymi rówieśnikami, jak Dominik Savio czy Maria Goretti. Świętość jest normalną drogą chrześcijanina: nie jest zarezerwowana dla nielicznych wybrańców, ale jest dostępna dla wszystkich. Oczywiście dzięki światłu i mocy Ducha Świętego, których nam nie zabraknie, jeśli wzniesiemy dłonie i otworzymy nasze serce! Także dzięki przewodnictwu naszej Matki. Kto jest naszą Matką? Jest to Matka Jezusa, Maryja. Jezus, zanim umarł na krzyżu, Jej powierzył nas wszystkich. Niech zatem Najświętsza Maryja Panna zawsze strzeże piękna waszego «tak» mówionego Jezusowi, Jej Synowi, wielkiemu i wiernemu Przyjacielowi waszego życia. Niech tak będzie!

===========================
Łk 6,36-38 – na poniedziałek, 06 marca 2023 

” Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny. Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone. Dawajcie, a będzie wam dane; miarę dobrą, natłoczoną, utrzęsioną i opływającą wsypią w zanadrza wasze. Odmierzą wam bowiem taką miarą, jaką wy mierzycie”.  
Kiedy zaczynam sądzić, stawiam siebie w centrum, włącza się we mnie przymus posiadania wiedzy, szukania szczegółów, angażowania się w życie drugiego człowieka, a to sprawia, że wiążę się z nim i jego historią.
Sądzenie sprawia, że w moim umyśle i sercu robi się bałagan, bo przecież muszę zajmować się „całym światem”, w poszukiwaniu nowych tematów, osób, które muszę osądzić. Przestaję mieć czas i przestrzeń dla siebie i tego, co ważne.
W ogóle Boże, jaki Ty jesteś naiwny!
 Być miłosiernym? Daj spokój. Przecież ludzie Cię nie kochają, opluwają Ciebie, Twój Kościół, papieża i księży. Tu trzeba zamordyzmu, mocno tupnąć nogą i sprawiedliwie ukarać tych bydlaków. Mam nie sądzić? Nie mieć możliwości wyrażenia sądu o tych ludziach? I jeszcze mi grozisz sądem, bo ja tylko chcę być sprawiedliwy? 
Boże przecież ja potępiam tylko tych złych, nigdy naszych. Ale ich trzeba, żeby nie gorszyli maluczkich, by zwykli ludzie wiedzieli, kto jest kto. Jasne, że odpuszczę tym ludziom, ale oni muszą najpierw przyznać się do błędu, do tych wszystkich złych rzeczy, które zrobili Tobie, Kościołowi i mi.
Kiedyś tak myślałem. Kiedyś myślałem, że trzeba walczyć z wrogami Kościoła i dobrych ludzi. Dziś wiem, że nie. Dziś wiem, że jest tylko jeden rodzaj walki – odpuszczanie grzechów i przewinień. Dawanie innym dobra w sposób naiwny, miarą natłoczoną, utrzęsioną i opływającą. Ktoś mi ostatnio przypomniał św. Pawła z jego zdaniem: „wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi mi korzyść”. Ja to odczytuje prosto, w kontekście tej Ewangelii. Mogę osądzać, potępiać, wydawać wyroki. Mogę, bo jestem człowiekiem wolnym, ale to nie przyniesie mi korzyści.
Ewangelia jest księgą o miłości i o tym, jak Król Miłosierdzia staje się nędzarzem, jak uniża siebie samego, by nędzarza wywyższyć. I to On ustala reguły, bo to On zapłacił cenę najwyższą. Nie będzie dla mnie innej miary od tej, jaką ja innym mierzę. Jeśli jestem kimś, kto skrupulatnie rozlicza Drugiego z każdego słowa, z każdej myśli nieortodoksyjnej, nawet jeśli mówię, że to w Imię Boga, to tak samo On mnie rozliczy.
Chcę się stawać tak naiwny jak On. Wbrew temu, co się dzieje w tym świecie, wbrew temu, co niektórzy współwierzący mi mówią. Czym bardziej wchodzę w to myślenie, tym więcej wolności mam. Wolności od siebie, ludzi, porażek, sukcesów i życia. Miłosierdzie jest straszliwe i wielkie. To wizja Daniela. Straszliwe dla naszych grzechów, wielkie dla nas.
Ps. Zdjęcie przedstawia śp. Mariannę Popiełuszko – mamę Jurka. Myślę, że jest ona dobrym przykładem do dzisiejszej Ewangelii (Łk 6, 36-38).
O. Grzegorz Kramer SJ
Może być zdjęciem w zbliżeniu przedstawiającym 1 osoba, dziecko i na świeżym powietrzu

========================
Ks. Michał Mazur CSMA

Prosimy Cię, Panie, aby rozważanie Twojej krzyżowej drogi, wzbudziło w nas święty niepokój, który doprowadzi nas do przemiany serc. Pomóż nam w tej drodze krzyżowej doświadczyć prawdy, że Ty przyszedłeś po to, by ocalić człowieka. Naucz nas przyjmować taką postawę w stosunku do naszych sióstr i braci.

1. Jezus na śmierć skazany
Współczujemy Jezusowi, który 2 tys. lat temu został skazany przez swoich braci na śmierć i wyrażamy sprzeciw wobec tych, którzy Go niesprawiedliwie skazali. Ciężko nam jednak uznać, że to samo robimy dzisiaj my. A przecież jesteśmy chrześcijanami, kochamy wszystkich ludzi takimi, jacy są. Czy aby na pewno? A te wyroki, które wydajemy codziennie na ludzi o odmiennych poglądach? A oskarżenia pod adresem ludzi, którzy mają czelność być inni niż my? A nienawiść, którą w  sobie pielęgnujemy, gdy ktoś odważy się zwrócić nam uwagę? A te momenty, w których przekreślamy bliźnich, ponieważ nie myślą naszymi kategoriami? Najgorsze jest to, że wydaje nam się, że to my mamy rację. Cóż, oskarżyciele Jezusa też tak myśleli…
Czy tak postępowałby Jezus, który przyszedł ocalić człowieka?

2. Jezus bierze krzyż na swoje ramiona
Przed wiekami na ramiona Jezusa położono ciężką belkę krzyża a On przyjął go z miłością. W ten sposób zostawił swoim uczniom wzór jak traktować to wszystko co jest trudne, ale konieczne na drodze do zbawienia. Nikt nas z tego nie zwolnił. Dlaczego więc tyle głupiego buntu i narzekania gdy coś nie idzie po naszej myśli?

3. Pierwszy upadek Jezusa
Bóg – Człowiek upadł na swojej drodze krzyżowej pod ciężarem niesionego krzyża – krzyża naszych grzechów i słabości. Gdy On upada jesteśmy dla Niego wyrozumiali, empatyczni, współczujący. Czemu nie stać nas na to samo wobec ludzi, którzy dzisiaj upadają pod ciężarem trosk, problemów, uwarunkowań, słabości? Tłumaczymy upadek Jezusa tym, że krzyż był ciężki, że droga wyboista, że ktoś Go popchnął. Dlaczego nie patrzymy tak samo na upadek braci i sióstr? Dlaczego ci, którzy dziś upadają budzą w nas często odrazę, zgorszenie czy oburzenie zamiast współczującej i miłosiernej miłości?
Przecież Jezus nie chciał być traktowany lepiej od człowieka, lecz chciał dzielić jego los.

4. Jezus spotyka swoją Matkę
Na drodze krzyżowej spotkały się dwa kochające serca, bijące w jednym rytmie. Matka i Syn. Musiały to być wielkie chwile. A współcześnie? Żyjemy w rodzinach naturalnych, zakonnych, wspólnotach – czy potrafimy jeszcze prawdziwie spotykać tych, którzy tworzą naszą rodzinę? A może ścieżki naszego życia już się rozeszły i każdy poszedł w swoją stronę – mimo iż mieszkamy pod jednym dachem, pracujemy w jednym miejscu, spożywamy wspólnie posiłki? Może pozostało już tylko mijanie się bez słowa, bez spojrzenia, bez zaangażowania w budowanie zdrowych, opartych na odpowiedzialnej miłości, relacji?
Spotkanie Boga w drugim człowieku jest sakramentem miłości.

5. Szymon z Cyreny pomaga nieść krzyż Jezusowi
Szymon z Cyreny, który nieoczekiwanie pojawia się na drodze krzyżowej Chrystusa, zostaje przymuszony przez żołnierzy do pomocy w niesieniu krzyża. Jezus przyjął jego pomoc z wdzięcznością, mimo że ten dobry czyn nie był w oczach Szymona niczym chwalebnym ani satysfakcjonującym. Czy spełnianie dobrych uczynków naprawdę musi sprawiać nam przyjemność i dawać satysfakcję? Czy dobry uczynek to ten, który przynosi dobro potrzebującemu czy może ten, który daje dobre samopoczucie pomagającemu?
Większą wartość ma to, co nas więcej kosztuje a nie to, co przynosi nam lepsze samopoczucie.  Dlatego Jezus zbawił świat nie przez magiczną sztuczkę czy zaklęcie, ale przez okrutną mękę i śmierć.

6. Weronika ociera twarz Jezusa
Wśród tłumu gapiów znalazła się jedna odważna kobieta – Weronika – która otarła Jezusowi twarz. Jedyna osoba, która zdecydowała się pomóc w potrzebie. Zapewne w tym tłumie było wielu takich, którzy uważali, że należy pomóc Jezusowi, ale nikt tego nie zrobił, tylko jedna Weronika. Potępiamy tych, którzy na drodze Jezusa byli tylko publicznością, którzy nie przyszli Mu z pomocą. Ale czy różnimy się od nich? Gdy widzimy niewidomego, który nie potrafi się odnaleźć na środku ulicy, mówimy sobie, że ktoś powinien mu pomóc – i idziemy dalej. Gdy widzimy bezdomnego, który prosi o kawałek chleba mówimy, że ktoś musi dać mu coś do zjedzenia – ale przecież nie ja. Widząc młodych ludzi, którzy gubią sens życia dochodzimy do wniosku, że ktoś powinien poświecić im trochę czasu – i mijamy ich szerokim łukiem. Gdy brat czy siostra nie radzą sobie z jakimś zadaniem to mamy świadomość, że trzeba im pomóc – ale nie robimy nic, oczekując, że to ktoś inny się tym zajmie.
Boże, uchroń świat przed tymi, którzy na wszystkim się znają, ale nic nie robią. Uchroń świat przed tymi, którzy chrześcijanami są tylko w teorii.

7. Drugi upadek Jezusa
Po raz drugi Jezus upada pod ciężarem krzyża. I znowu rodzi się w nas współczucie i pragnienie pomocy. To zastanawiające, że Jezusowi dajemy niejako prawo do upadków, potrafimy ten fakt zaakceptować i nie gorszymy się tym, że Jezus upada. Czemu nie przyjmujemy tej samej postawy w stosunku do braci i sióstr? Czy człowiek nie ma prawa do błędu? Czy błąd, grzech, słabość bliźniego zwalnia mnie z przykazania miłości? Naszą odpowiedzią na upadek człowieka ma być zgorszenie i oburzenie czy raczej przebaczenie i pomoc w powstaniu do dalszej drogi?
Jak postąpiłby Jezus, który przyszedł ocalić człowieka?

8. Jezus pociesza płaczące niewiasty
Na swojej drodze Jezus spotyka kobiety, które użalają się nad Nim, opłakują Go. Jezus upomina je, aby ten płacz i smutek skierowały raczej w stronę własnych dzieci. Popieramy dziś takie zachowanie Jezusa. Ale czy na pewno rozumiemy to, co Jezus miał na myśli? Zobaczmy, czasem wygodniej nam rozczulać się nad tym, co dzieje się gdzieś daleko od nas niż podjąć się rozwiązania naszych osobistych problemów, które negatywnie wpływają na naszą relację z Bogiem i bliźnimi. Łatwiej jest współczuć poszkodowanym w kataklizmie w Japonii niż wspomóc ubogiego sąsiada czy bezdomnego. Wygodniej jest narzekać na złą sytuację w państwie i na polityków niż zaakceptować odmienność bliźniego a przez to wprowadzić lepszą atmosferę do wspólnoty, rodziny, w których żyjemy.
Nie płaczcie nade mną – mówi Jezus – bo łzy mogą zasłonić to, co oczywiste i naprawdę ważne!

9. Trzeci upadek Jezusa
Trzeci upadek nie oznacza, że było ich tylko trzy, ale że było ich wiele na krzyżowej drodze. Każdy kolejny upadek był bardziej bolesny od poprzedniego i ciężej było po nim powstać. Jezus chce przez to pokazać, że upadki się zdarzają i nie one są tragedią w życiu. Tragedia jest wtedy, gdy znika pragnienie powstawania. Zamiast użalać się nad sobą i swoim ciężkim krzyżem leżąc w błocie możemy przecież powstać i iść dalej. Bóg nigdy nie da nam nic takiego, co przerośnie nasze siły i co będzie większe od mocy Jego łaski.
Na drodze krzyżowej jest prosta zasada: ile upadków, tyle powstań.

10. Jezus z szat obnażony
I tego momentu nie zabrakło na drodze krzyżowej, gdy oprawcy zdarli z Jezusa szaty naruszając Jego osobistą godność. Ale Jezus obnażony publicznie z szat w jaskrawy sposób różni się od obrazów pełnych nagości, które spotykamy na ulicach, w TV, Internecie. Takie obrazy budzą nasz sprzeciw, potępiamy wszelkie przejawy niszczenia godności człowieka. Niestety ta postawa – jak najbardziej pozytywna – nie przeszkadza nam w odzieraniu innych z ich godności. Bo niby kto daje nam prawo do tego, by publicznie szkalować czyjeś dobre imię, obmawiać, oczerniać?

11. Jezus przybity do krzyża
Musiało boleć, gdy wbijano gwoździe w ręce i nogi Zbawiciela. Został przybity do krzyża, unieruchomiony. Z ludzkiego punktu widzenia nie może już chodzić, działać. Czy taki Chrystus nie jest dla nas najwygodniejszy? Jest przecież żywy, ale nie wszędzie może wejść, nie wszystko może w nas zdziałać. Taki Bóg trzymany na uwięzi, z dala od naszych spraw, naszego życia, przybity do krzyża – czy nie takiego Boga byśmy chcieli? Boga, który nie może być towarzyszem naszego życia? Boga, który nie będzie zakłócał naszego spokoju i nie będzie się wtrącał?
Czy aby na pewno mam prawo uspokajać swoje sumienie? Skąd w takim razie wzięła się krew na moich rękach? I co robi zakrwawiony młot w mojej dłoni?

12. Śmierć Jezusa na krzyżu
Wykonało się. Jezus skłoniwszy głowę oddał życie. Umarł, żeby człowieka obdarzyć życiem wiecznym. Wzrusza nas zapewne ta prawda, budzi naszą wdzięczność i miłość. Na ile jednak staramy się, żeby owoce tej śmierci nie przepadły w naszym życiu? Czemu – nawet wobec śmierci Jezusa – niejednokrotnie pozostajemy tylko publicznością? Dlaczego pod krzyż Jezusa przychodzimy
z parasolem, aby żadna kropla Jego krwi, przypadkiem nas nie dotknęła i przemieniła? Dlaczego nie chcemy uczestniczyć w życiu, które On nam dał?
Dlaczego nie pozwalamy, aby Jezus nas ocalił?

13. Zdjęcie Jezusa z Krzyża
Martwe ciało Jezusa ściągnięto z krzyża i złożono w rękach Jego Matki. W tym wrogim świecie znajduje się Matka, która nawet po śmierci nie przestaje kochać. W czyje ręce złożyliśmy nasze życie? Komu powierzamy nasze sprawy? Może już zapomnieliśmy o Matce – Maryi? Jeśli Jezus złożył siebie samego – swoje ciało – w Jej ręce, to czy nie powinniśmy wziąć z Niego wzoru? I czemu ciągle uważamy, że wszyscy, którzy nas otaczają są wrogami? Maryja, w której rękach Jezus spoczywa po śmierci, jest znakiem, że są wokół nas przyjaciele i bliscy, którzy nie zapomną o nas, nawet jeśli nie będziemy mogli już w żaden sposób się im odwdzięczyć.

14. Złożenie Jezusa do grobu
W końcu włożono ciało Jezusa do grobu i zasunięto ciężki kamień. Wydawało się, że to już koniec, że śmierć Jezusa jest Jego porażką. Pozostały zawiedzione nadzieje, niespełnione oczekiwania. Ale czy to na pewno koniec? Jezus złożony do grobu to Jezus, który wchodzi w to wszystko, co jest w nas martwe. Jezus wchodzi w naszą duchową, egzystencjalną śmierć, aby nas z niej wydobyć. On chce wyciągnąć nasze życie z grobowca grzechu, porzuconych pragnień, zmarnowanych Bożych natchnień, upadłych nadziei.
I może ci, których skazaliśmy już na przegraną i potępienie mogą jeszcze powstać do nowego życia?
Może rzeczywiście ostatnie słowo nie należy do śmierci…?

ZAKOŃCZENIE
Ta droga krzyżowa się nie kończy. Niech trwa w naszym życiu. I niech wydaje owoce, jakich życzyłby sobie Jezus.

==========================

(Mt 7, 7-12)

” Jezus powiedział do swoich uczniów: „Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą.

Gdy którego z was syn prosi o chleb, czy jest taki, który poda mu kamień? Albo gdy prosi o rybę, czy poda mu węża? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to, co dobre tym, którzy Go proszą.

Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie. Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy”.

 
Zaczynamy od świetnej zachęty – proście o cokolwiek. Dla mnie to nie tyle zachęta do tego, by potraktować Boga jak automat do spełniania próśb, ale by zobaczyć w tym zdaniu drugie dno.
On w tym zdaniu przypomina mi o tym, że jest dobry, a ta dobroć objawia się tym, że Jego obchodzi właśnie „cokolwiek”. Nie tylko te wielkie kalibry, jak śmierć, zdrowie, praca, problemy. Wszystko.
Bo czymże jest modlitwa prośby, jeśli nie ciągłym odnoszeniem siebie, swojego życia do Boga; czymże, jeśli nie ciągłym mówieniem sobie i Jemu, że bardzo Go potrzebuję. Właśnie o to idzie Panu Jezusowi, byśmy chcieli Boga w tym, co jest naszym „cokolwiek”. Każdy z nas ma inny świat. Ktoś lubi robić zdjęcia, ktoś gotować, ktoś inny uwielbia trzymać kierownicę, ktoś kocha się w sadzeniu kwiatków czy śpiewie. Ważne, byśmy właśnie o tym z Nim rozmawiali.
Później mówi o szukaniu. Mnie to bardzo kojarzy się z starotestamentalnym: „szukajcie Pana, gdy pozwala się znaleźć” i „szukajcie dobra, a nie zła”. Szukać dobra, a nie zła. Kiedy człowiek szuka zła, to umiera, bo się tym złem karmi, a ono nigdy nie daje życia. Czasem szukanie dobra jest strasznie trudne, bo zło wydaje się takie krzykliwe, takie silne. Nie, nie da się składać ofiar Bogu, modlić się do Niego, a później szukać zła. W drugim i sobie. Po to idę na modlitwę, by szukać dobra, w sobie i w drugim. Czasem jest to szukanie bardzo heroiczne, ale czy nie o to chodzi w chrześcijaństwie?
Czasem szukanie dobra to prawdziwe męczeństwo. Patrzysz na siebie i widzisz słabość, brak wyników, smutek. Patrzysz na innych i widzisz to samo, ale jakoś powiększone. A On przychodzi ze Słowem: szukajcie dobra.” 
O. Grzegorz Kramer
===================================

Mt 4, 1-11

Jezus przez czterdzieści dni pości i jest kuszony

” Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła. A gdy pościł już czterdzieści dni i czterdzieści nocy, poczuł w końcu głód.

Wtedy przystąpił kusiciel i rzekł do Niego: «Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem».

Lecz On mu odparł: «Napisane jest: „Nie samym chlebem żyje człowiek, ale każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych”».

Wtedy wziął Go diabeł do Miasta Świętego, postawił na szczycie narożnika świątyni i rzekł Mu: «Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się w dół, napisane jest bowiem: „Aniołom swoim da rozkaz co do ciebie, a na rękach nosić cię będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień”».

Odrzekł mu Jezus: «Ale napisane jest także: „Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego”».

Jeszcze raz wziął Go diabeł na bardzo wysoką górę, pokazał Mu wszystkie królestwa świata oraz ich przepych i rzekł do Niego: «Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon».

Na to odrzekł mu Jezus: «Idź precz, szatanie! Jest bowiem napisane: „Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz”».

Wtedy opuścił Go diabeł, a oto przystąpili aniołowie i usługiwali Mu.”

Trzeba przyznać, że złemu udało się wyprowadzić nas na manowce i dalej to robi. I to wcale nie tylko w kwestii jakiegoś konkretnego zła. To byłoby jeszcze jakoś do zniesienia. Jego największym zwycięstwem jest to, że udało się mu wmówić nam fałszywy obraz Boga, że od tego pierwszego upadku Bóg jest przeciwko nam. To największe kłamstwo, jakiemu poddaje się człowiek. Czas byśmy zdali sobie sprawę z tego, że nie ma takiej potrzeby, by grać z Bogiem w szachy o nasze życie, bo On gra z nami, nie przeciwko nam, że Bóg gra w naszej drużynie. Ten lęk przed Bogiem objawia się w postaci wątpliwości, które podważają nie tylko naszą wiarę, ale także poczucie wartości i miłość naszej osoby. Zły w raju nie powiedział Ewie, że Boga nie ma. Użył podstępnie genialnego pytania: czy rzeczywiście Bóg powiedział? Zasiał wątpliwość w to, że Bóg jest dobry. Sprawił, że oni i my, zapomnieliśmy o tym, że jesteśmy bogaci, że raj był nam dany na własność, że mieliśmy wszystko. Byliśmy obdarowani za darmo, i że nie musieliśmy na nic zasługiwać, bo Bóg się nami opiekował. Cały przekręt złego polegał na tym, że człowiek postanowił cieszyć się szczęściem, które zawdzięcza samemu sobie. Zapragnęliśmy szczęścia, które jest wynikiem naszych osiągnięć, a nie miłości, czyli darmowego obdarowania. Stało się tak dlatego, że naszym wrogiem jest Lucyfer, jeden z największych Bożych Aniołów, który „niósł światło”, sam się sprzeciwił nie tyle służbie Bogu, ale temu, że Bóg chciał i Jego i ludzi obdarować za darmo. To, co stało się z człowiekiem, jest odbiciem tego, co stało się z nim. Bóg przecież nie powiedział w raju człowiekowi: „masz mi służyć”. Daliśmy się oszukać, że to w Bogu jest podstęp. Czasem się zastanawiam, jak to się stało, że wtedy Bóg szybko czegoś nie zrobił. Jedno, co mi przychodzi do głowy, to obraz z naszych ludzkich relacji. Kiedy się kogoś bardzo kocha i ten ktoś, nagle zaczyna nas posądzać o złe intencje, co więcej podejmuje jakiś krok przeciwko nam, to w pierwszym momencie jesteśmy sparaliżowani, bo kochając, w głowie nam się nie mieści, że ten, kogo kochamy może pomyśleć o nas źle. Tak to widzę, że Ojciec, który tak bardzo nas ukochał w tym momencie, kiedy człowiek się poddał, był jakby sparaliżowany.
Co robi Bóg? Nie wszczyna wojny z człowiekiem. Wymyśla Wcielenie, by naprawić nasze myślenie o Nim, postanawia stać się jednym z nas. Nie chce nam ze swojej perspektywy udowadniać jaki jest wspaniały, ale chce nam pokazać, jako człowiek, że Bóg naprawdę jest dobry. Przez to, że przychodzi do nas jako człowiek rozwala nam nasze szyki. Widać to choćby w tym, o czym słyszeliśmy w Ewangelii. Zły z uporem maniaka chce pokazać, że szczęście człowieka oparte jest na tym, co sam sobie ów człowiek zbuduje i osiągnie. Musisz mieć, by coś znaczyć i by mieć władzę nad innymi. A Jezus, po czterdziestu dniach postu, wsłuchiwania się w głos Ojca, w siebie samego, pokazuje, że wcale tak nie jest. I bądźmy realistami. Nie chodzi o to, byśmy wszystkiego się wyrzekli, zresztą i tak nie o to idzie, ale byśmy spróbowali nabierać dystansu, do posiadania, do namiętności, potrzeb. Do czasu założenia przepasek mężczyzna i kobieta byli przed sobą autentyczni i nie odczuwali potrzeby udawania. Założyli je pod wpływam kłamstwa. I tak nosimy je do dziś. Niech post będzie zdejmowaniem przepasek. Nie chodzi o ekshibicjonizm. Chodzi o życie w prawdzie i zobaczenie, że prawda o nas jest taka, że Bóg chce nam się dać za darmo. A jeśli ktoś nie wie, co jest jego liskiem figowym, niech zapyta oto swoich bliskich i przyjaciół, oni nam powiedzą. Dlatego warto post rozumieć dosłownie. Tak, jak Jezus na pustyni. Post – zmęczenie swojego ciała powoduje, że spadają z nas to wszystko, co jest sztuczne, a co ma za cel zasłonić naszą słabość. To dobry czas, patrząc na Życie, przestać udawać twardziela, człowieka wyzwolonego, a doświadczyć swojej prawdziwej słabości, by – paradoksalnie – stać się mocnym.

No i nie ma tam mowy o żadnym jabłku!

Rozważania przygotował O.Grzegorz Kramer 
================================
Powołanie Lewiego  – Łk 5,27-30 

„Potem wyszedł i zobaczył celnika, imieniem Lewi, siedzącego w komorze celnej. Rzekł do niego: «Pójdź za Mną!»On zostawił wszystko, wstał i chodził za Nim. Potem Lewi wyprawił dla Niego wielkie przyjęcie u siebie w domu; a była spora liczba celników oraz innych, którzy zasiadali z nimi do stołu. Na to szemrali faryzeusze i uczeni ich w Piśmie i mówili do Jego uczniów: «Dlaczego jecie i pijecie z celnikami i grzesznikami?» Lecz Jezus im odpowiedział: «Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem wezwać do nawrócenia sprawiedliwych, lecz grzeszników».

=============

Czasem ludzie chcą w jakiś sposób „wynagrodzić” Bogu grzechy swoje i świata. Zawsze się zastanawiam, co tak naprawdę znaczy ten zwrot? Dzisiejsza perykopa o powołaniu Mateusza daje pewne światło na tę kwestię. Tak naprawdę te wszystkie przebłagania powinny mieć jeden cel: nie tyle ubłagać Boga, bo On przez krzyż i swoje Zmartwychwstanie, dawno wszystko nam darował, ich celem jest to, byśmy my otworzyli się na Jego miłość. To my musimy otworzyć nasze serca na Jego przebaczenie i uzdrowienie, nie On swoje dla nas. Tak, jak to było z Lewim. To on musiał się otworzyć na Jezusa, który wszedł w jego świat. Oby to nasze „wynagradzanie” nie było bliskie postawie faryzeuszy, z dzisiejszej ewangelii. Ludzi przecież pobożnych. Zapewne byli przekonani, że Bóg jest dobry, a jednak, kiedy Jezus staje obok grzesznika, kiedy proponuje mu pójście za sobą, to oni się gorszą i oburzają.
Jezus nie wdaje się w dialogi i nie tłumaczy. Wypowiada tylko jedno zdanie, cytat ze Starego Testamentu: „Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników”. To jest wskazówka dla nas. Miłosierdzie, nie Boga względem nas, ale miłosierdzie nasze względem innych ludzi. Idąc za dzisiejszym tekstem, wcale to nie muszą być wielkie czyny, czasem większym miłosierdziem względem ludzi jest dobre słowo na ich temat czy po prostu ludzkie podejście.
Dlatego może zamiast smutnego użalania się nad złym i grzesznym światem, największym wynagrodzeniem Panu będzie dostrzeżeniem piękna w innych, szczególnie w tych, którzy na co dzień raczej według nas nie są najpiękniejsi? Może w tych, którzy na co dzień są przez nas mało kochani, czy wręcz znienawidzeni? Może wynagrodzeniem Panu za grzechy świata będzie ucieszenie się swoim życiem i swoim dobrem? Może wspólne jadanie z grzesznikami, jest najlepszym sposobem na życie?
Jadanie z tymi, którzy są według naszych głęboko skrywanych opinii, gorsi od nas, to sposób Jezusa na okazanie miłosierdzia. Warto podumać, kogo byśmy do naszego stołu nie zaprosili…, warto o tym pomyśleć, szczególnie teraz, kiedy tyle wszyscy mówimy o różnicach, kiedy emocje biorą górę i tyle głupich słów pada z naszych ust, z każdej strony. Naprawdę wynagradzać Panu za zło i słabość, to nic innego jak szukać dobra w innych ludziach, czynienie miłosierdzia, pokazywanie swoimi emocjami, wyborami swoim życiem, że chcemy w innych widzieć dobro i chcemy dać im szansę, nawet jeśli do końca ich nie rozumiemy i do końca nie zgadzamy się z nimi. To nie ma nic wspólnego z naiwnością.
(Łk 5, 27-32)
rozważanie ks. Grzegorza Kramera

====================

DZIECI W ŚWIECIE WARTOŚCI – tekst za zgodą Autora Aleksandra Bańki

Możemy stawać na głowie, przekonywać, perswadować, tłumaczyć, argumentować. Możemy zachęcać lub zmuszać – zdrowo lub toksycznie – prośbą lub groźbą, dobrą wolą lub przymusem.Nie zadziała. A jeśli zadziała, to tylko powierzchownie, pozornie, chwilowo lub doraźnie, budząc w nas złudne poczucie panowania nad sytuacją. Złudne, bo prędzej czy później sytuacja wymknie się nam spod kontroli, a wraz z nią – nasze dzieci, które próbujemy w temu sposób przekonać do naszej wiary i wartości. Próbujemy je do nich „wychować”.
Skąd tak wielu rodziców przeżywających kryzys wychowawczej porażki, mówiących z bólem, ze łzami, a nawet z rozpaczą, że ich dzieci, odwracają się od nich, porzucają tak pieczołowicie wpajaną im wiarę i wartości, negują to, co dla ich rodziców najcenniejsze?
Przyczyn z pewnością jest wiele. Wpływ rówieśników, oddziaływanie środowiska, przekaz społeczno-medialny, ogólnoeuropejskie trendy kulturowe, które, mówiąc delikatnie, do sprzyjających chrześcijaństwu nie należą, wreszcie kryzys samego Kościoła i to, co w jego ludzkim wymiarze jest grzeszne, bolesne, skandaliczne i gorszące. To wszystko i jeszcze inne czynniki z pewnością mają znaczący wpływ. Czy jednak rzeczywiście w nich tkwi istota problemu?
Im dłużej przyglądam się temu, rozmawiam z wieloma rodzicami, słucham o ich cierpieniu, a przede wszystkim sam wychowuję dzieci, z tym większą jasnością widzę, że najważniejsze powody odrzucania kluczowych dla rodziców wartości nie tkwią w samych wartościach, ani nawet w zewnętrznych czynnikach je osłabiających, ale w tym, jak te wartości są przekazywane – w „opakowaniu”, w które zostały ubrane. Dlaczego? Bo możemy to, co dla nas najcenniejsze, przekazywać w sposób opresyjny, przymusowy, apodyktyczny, kontrolujący, niekonsekwentny, upokarzający, a nawet przemocowy. Możemy wdrażać w moralne cnoty czy w etyczne zasady bez kontaktu ze światem potrzeb i emocji naszych dzieci, bez troski o ich obawy, przeżycia, dylematy, Możemy nawet dawać czytelny przykład naszym życiem, ale całkowicie pomijać sferę ich uczuć, wzbudzając – zamiast fascynacji, inspiracji i chęci naśladowania – pragnienie ucieczki z naszego dusznego i zbyt ciasnego dla nich świata.
Przekazywanie wartości i wprowadzanie w rzeczywistość wiary to nie hodowla ani uprawa. Wychowanie to nie sam przekaz tego jak należy, a jak nie należy żyć, postępować, praktykować. Wszystko zaczyna się od czegoś zupełnie podstawowego, fundamentalnego i ludzkiego, choć może właśnie dlatego tak bardzo duchowego: od zawiązywania więzi, budowania wzajemnego zaufania, dawania poczucia bezpieczeństwa i bliskości. Dzieci nie przejmują od nas naszych wartości najpierw dlatego, że je racjonalnie analizują, ale dlatego, że otrzymują je w bezpieczny dla nich sposób, w emocjonalnym klimacie, który daje siłę i wsparcie. Wówczas będą ich chętniej bronić niż porzucać – ze względu na więź z nami – choć niewątpliwie przyjdzie moment, gdy zaczną je analizować, krytycznie oceniać i weryfikować, konfrontując ze światem i rówieśnikami oraz plastycznie adaptując do siebie i swojej drogi, którą będą już podążać same. Co w tej drodze będzie z nas i z naszych ścieżek? To, co dawało im poczucie siły, radości, bezpieczeństwa i mądrej opieki, gdy podążały nimi z nami. Czy potrafiliśmy wówczas im towarzyszyć? Czy nasza miłość wyposażała je w siłę, otwierała, ośmielała, dając wolność i odwagę w kontakcie ze światem. A może przeciwnie – krępowała, ograniczała, osłabiała nadopiekuńczością lub nadmierną kontrolą, karmiła naszym lękiem?
A zatem, co zrobić, jeśli mamy poczucie, że zawiedliśmy? Co z naszymi błędami, czy zachowaniami, których dziś żałujemy? Na szczęście nie ma rodziców idealnych. Na szczęście relacje zawsze można próbować naprawiać, a zachowania korygować, bo istnieje refleksja, dialog, przebaczenie, pojednanie i Boża łaska. Na szczęście jest też potężny oręż modlitwy i pokorna, ufna wiara w to, że Bóg bardziej od nas kocha nasze dzieci i spotka je ze swoją miłością – nawet, jeśli w ich ostatniej chwili, której my nie doczekamy.
——-
W tym roku ferie inaczej niż zwykle – nie narciarsko, ale „nadmorsko”, wypoczynkowo i spacerowo. Dobry czas razem, wieczory filmowe, włóczenie się po wybrzeżu, gorąca czekolada, basen, czas na wspólną modlitwę i Eucharystię w prawdopodobnie najzimniejszym parafialnym kościele na świecie 😉. Bogu niech będą dzięki 🙂❤️🙏
Aleksander Bańka: Jako filozof, naukowiec, wykładowca akademicki i lider Centrum Duchowości w Tychach zajmuję się tematyką chrześcijańskiej duchowości i problemami z pogranicza filozofii, teologii oraz psychologii. Od wielu lat specjalizuję się również w doradztwie i towarzyszeniu integralnym (praca na styku sfery emocji, wartości i duchowości), treningu kształtowania postaw, analityce kryzysu relacji i wartości oraz modelowaniu wzorców sztuki życia w nurcie chrześcijańskiego personalizmu. Pracuję przede wszystkim z osobami wierzącymi (zwłaszcza z katolikami oraz z chrześcijanami różnych denominacji) w trudnych sytuacjach życiowych, w kryzysach egzystencjalnych, z problemami z pogranicza psychologii i duchowości.